Wielka draka na wyspie dinozaurów - moja recenzja "Zaginionego Świata: Parku Jurajskiego"

Wielka draka na wyspie dinozaurów - moja recenzja "Zaginionego Świata: Parku Jurajskiego"

Nie zarzyna się kury znoszącej złote jaja, a może raczej: nie zarzyna się dinozaura generującego milionowe zyski. Z takiego założenia wyszło studio Universal i Steven Spielberg, w efekcie czego po czterech latach od Parku Jurajskiego na ekrany kin wszedł z fanfarami Zaginiony Świat: Park Jurajski. I co? No cóż, nie wszystko poszło tak gładko, jak ostatnio. Ale zacznijmy od początku – o czym jest druga odsłona jurajskiej serii?

Retro-plakaty mają niepowtarzalny styl (fot. Universal)

Minęły cztery lata od masakry na Isla Nublar. InGen, jak to pazerne korporacje mają w zwyczaju, zatuszował całą sprawę. Firma, kierowana teraz przez nikczemnego Petera Ludlowa (Arliss Howard), zadbała o to, by każdy, kto spróbuje rozgłosić prawdę o wydarzeniach w Parku Jurajskim, został uznany za wariata. Taki właśnie los spotkał Iana Malcolma (Jeff Goldblum), który zdecydowanie nie przeżywa swoich najlepszych czasów. Ni stąd, ni zowąd jednak odzywa się do niego sam twórca nieszczęsnego Parku, John Hammond (Richard Attenborough), zdradzając mu szokującą tajemnicę: otóż istnieje druga wyspa z dinozaurami! Isla Sorna, bo o niej oczywiście mowa, stała się sanktuarium prehistorycznych gadów, ale Ludlow już ostrzy sobie zęby, by wyłapać zwierzęta i wykorzystać je dla zysku. John chce za wszelką cenę uratować swoje dzieło, dlatego postanawia wysłać na Sornę ekspedycję, która udokumentuje codzienne życie dinozaurów i przekona opinię publiczną, by zablokować działania InGenu. A ponieważ jedną z członków ekipy okazuje się Sarah Harding (Julianne Moore), dziewczyna Malcolma, ten chcąc nie chcąc pakuje manatki i wraz z rezolutnym mechanikiem Eddiem Carrem (Richard Schiff) oraz zadziornym fotografem Nickiem van Owenem (Vince Vaughn) wybiera się na kolejną już wyprawę do świata prehistorycznych gadów. Tymczasem Ludlow i jego najemnicy depczą im po piętach…

Od razu widać, że ton filmu będzie inny niż części pierwszej – podobnie jak w przypadku „Aliens” Jamesa Camerona, także i tutaj seria skręciła bardziej w kierunku pełnego biegania i strzelania rodem z kina akcji. Widać również drugą rzecz, która była jednym z wielu gwoździ do wizerunkowej trumny Zaginionego Świata – próby budowania spójnego świata i stworzenia filmu quasi-ambitnego wyleciały przez okno.

Polowanie na dinozaury (fot. Universal)

Wyobraźcie sobie, że znów jest rok 1997 i pierwszy raz widzicie Zaginiony Świat. Bez żadnego wytłumaczenia okazuje się, że nie tylko wyspa Nublar z pierwszej części była jedynie na pokaz, nie tylko istnieje druga wyspa, na której roi się od dinozaurów, nie tylko InGen postanowił ot tak sobie tę wyspę porzucić, ale też dinozaury nauczyły się omijać „mechanizm bezpieczeństwa” oparty na niedoborze lizyny… Jedząc fasolę. Nie wiem jak wy, ale wielu widzów pewnie poczuło się, jakby dostało przysłowiową mokrą ścierką w twarz. Kiedy już wyszli z fazy niedowierzania, rozpętało się prawdziwe piekło – Zaginiony Świat był chyba pierwszym filmem, który dorobił się dedykowanej strony internetowej poświęconej jedynie hejtowaniu konkretnej produkcji. Taka była moc (albo niemoc) drugiej części jurajskiej serii.

A dziś? Dziś Zaginiony Świat jest traktowany z pobłażliwym uśmieszkiem przez liczne grono widzów, a jednocześnie dla wielu oddanych fanów stał się obiektem kultu i najlepszym, co Park Jurajski dał światu. I muszę się uczciwie przyznać – jestem bliżej tej drugiej grupy. Co prawda moim zdaniem film nie dorównuje legendarnej „jedynce”, ale daje mnóstwo radości podsycanej przez całe tony nostalgii.

Jak to często bywa, kiedy fabuła nie ma sensu, to na ratunek przychodzą bohaterowie. Malcolm jest jeszcze bardziej marudny i pełen czarnego humoru niż w pierwszej części, a świetną przeciwwagą są dla niego Sarah oraz Kelly (Vanessa Lee Chester), zbuntowana córka z poprzedniego związku. Drugi plan także nie zawodzi – zarówno po „dobrej” jak i „złej” stronie mamy znakomite kreacje aktorskie i postacie, które, choć proste, mają ogromne pokłady charyzmy. Chyba najbardziej wybija się tutaj Roland Tembo (Pete Postlethwaite), konkretny i profesjonalny myśliwy zatrudniony przez Ludlowa, który wręcz emanuje tym, co współczesna młodzież lubi nazywać „aurą”.

Wesoła gromadka na Isla Sorna (fot. Universal)

No ale przecież nie idziemy na film ze słowem „jurajski” w tytule dla ludzi, prawda? Z radością mogę stwierdzić, że dinozaury w Zaginionym Świecie ponownie stają na wysokości zadania. Jest ich więcej, poruszają się szybciej, i wyglądają chyba jeszcze lepiej niż poprzednio. „Tygrysie” raptory czy tyranozaur Buck to dzisiaj ulubieńcy wielu fanów. Kolejny raz połączenie efektów praktycznych i nowatorskiego CGI sprawiło, że dinozaury dosłownie ożyły.

Realizacyjnie film stoi na naprawdę wysokim poziomie. Mroczne, chłodne krajobrazy Isla Sorna kontrastują z tropikalnym ciepłem Nublar, co dodatkowo podkreśla wzbogacona o nowe motywy muzyka Johna Williamsa. Słychać w niej tym razem mocne, plemienne czy wręcz militarne nuty, które znakomicie pasują do nowej konwencji.

Momenty przed tragedią (fot. Universal)

Czy więc Zaginiony Świat naprawdę zasłużył na tak wiele gorzkich słów? Cóż, moją odpowiedź chyba już znacie. Wbrew wszystkiemu, co można na jego temat przeczytać, absolutnie uwielbiam tę mroczną, pełną akcji odsłonę jurajskiego cyklu. Spielberg poszedł pełną parą w kierunku „więcej, głośniej, mocniej”, i w tę właśnie stronę seria będzie konsekwentnie szła przez następne kilka odsłon.

Moja ocena: 8/10.

Read more