Trespasser: Jurassic Park - Recenzja
Słówko na temat gry „Jurassic Park: Trespasser”
Rok po wydaniu genialnego automatu The Lost World: Jurassic Park ARCADE pojawiła się zapowiedź kolejnej gry osadzonej w świecie Isla Sorna. Reklamowany jako cyfrowy sequel do Zaginionego Świata, Trespasser obiecywał rewolucję w kwestii grafiki, fizyki i poruszania się w świecie 3D.
Zapowiedziany na 1998 twór osadzony w świecie wykreowanym przez Michaela Crichtona, wrzucał nas w rolę Ann, bohaterki która miała pecha lecieć samolotem gdzieś nad La Cinco Muertes i w wyniku awarii, znaleźć się na Isla Sorna, gdzie John Hammond klonował swoje dinozaury, które miały trafić do parku na pobliskiej wyspie. Samotna i bezbronna bohaterka musiała ruszyć w głąb wyspy, by znaleźć jakieś radio, dzięki któremu ucieknie czym prędzej z tego piekła na ziemi.
W założeniu Trespasser miał oferować kompletną swobodę ruchu, interakcję z otoczeniem na niespotykanym dotąd poziomie, realistyczne zachowanie dinozaurów i wiele innych aspektów. I na swój sposób się to udało, bowiem owa gra okazała się być niejako kamieniem milowym, z którego garściami brały później następne pokolenia min. ludzie odpowiedzialni za kultowe Half Life. Niestety z wielkimi ambicjami, nie zawsze idą możliwości. Technologia w 1998 roku nie była gotowa na przyjęcie Trespassera, zaś developerzy zapędzili się w kozi róg, obiecując niebywałe rzeczy, a stojąc w praktyce cały czas w miejscu i nie mogąc opanować tego dzieła. Gra miała wielokrotnie przekładaną premierę, a wraz z kolejnymi wywiadami wychodziły mroczne sekrety zza kulis powstawania. Przyparci do muru twórcy musieli wypuścić grę na rynek zakładając, że będą ciężko pracować nad patchami, które wkrótce trafią do kupców. I to stanowiło gwóźdź do trumny.
Tytuł już na wstępie, padł ofiarą ogromnej ilości bugów m.in. na poziomie graficznym. Krytyka goniła krytykę, a czasopisma branżowe nie zostawiły suchej nitki, miażdżąc grę negatywnymi recenzjami. W tamtym czasie mało który PC mógł sobie poradzić z silnikiem Trespassera, w związku z czym gra często się zawieszała lub wręcz crashowała, do tego stopnia, że gra została okrojona z jednego poziomu oraz pewnych elementów, jak np. możliwości wchodzenia dinozaurów do budynków. Fizyka, choć jak na tamte czasy niebywała, leżała po prostu. Niejednokrotnie zdarzało się, że bohaterka utknęła gdzieś, skąd za nic wydostać się nie mogła albo przedmiot, którym chcieliśmy rzucić leciał w innym kierunku niż byśmy sobie tego życzyli. Gracz miał do dyspozycji tylko jedną rękę bohaterki, którą na dodatek się oddzielnie sterowało, niezależnie od poruszania się po terenie. Nie dość że było to trudne, to na dodatek owa ręka często odmawiała posłuszeństwa, łapiąc się literalnie wszystkiego w zasięgu. Złapanie w dłoń kamienia i rzucenie go nie raz graniczyło z niemożliwym, podobnie jak strzelanie do nacierających dinozaurów. A skoro o nich mowa to ich zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Nie dość że gady odbijały się od obiektów to na dodatek ich pokraczna animacja wywoływała uśmiech politowania. W przeciwieństwie do innych gier ze stajni Jurassic Park, Trespasser nie oferował wiernego odwzorowania dźwięków wydawanych przez dinozaury. A to co tu czytacie to zaledwie wierzchołek góry lodowej…
By jednak nie było, że Trespasser to kompletna szmiara, warto zaznaczyć kilka miłych aspektów do których należy zdecydowana różnorodność broni. Ann będzie się posługiwać wszystkim, od zwykłych pistoletów, przez shotguny, a kończąc na karabinach i broni strzelającej toksycznymi strzałkami, zdolnymi powalić każdego dinozaura.
Do tego dodajmy bardzo filmową atmosferę, cieknącą wręcz ekranu. Gdyby Trespasser wyszedł tak jak ludzie zakładali, dostalibyśmy najlepsze odzwzorowanie gry osadzonej w świecie filmu, jakie kiedykolwiek powstało. Pomagała w tym narracja Johna Hammonda (w tej roli jedyny i wspaniały Lord Richard Attenborough), która przewija się przez całą grę, opowiadając nam historię powstania projektu Parku Jurajskiego i tego do czego służyła Isla Sorna. To wszystko w akompaniamencie doskonałej, bardzo filmowej i klimatycznej muzyki, która przypomina twory wykreowane przez Johna Williamsa na potrzeby dzieła Spielberga, który zresztą nadzorował niejako prace nad grą, służąc radą.
Brnąc w świat Trespassera zwiedzimy oczywiście gęste dżungle, port Isla Sorna, wioskę robotników odpowiedzialnych za powstanie parku, a finał znajdziemy na szczytach lokalnego łańcucha górskiego. Warto dodać że gra jest usiana smaczkami dla fanów filmu, tu pokazując min. motor należący do … Sary Harding.
W grze uświadczymy kilka gatunków dinozaurów a mianowicie welociraptory, które chyba już na dobre zadomowiły się w grach o prehistorycznych gadach, ponadto oczywiście Tyranozaur, Triceratops, Stegozaur, Brachiozaur, Parazaurolof, a także Albertozaur, którego nie widzieliśmy w kinowym odpowiedniku. Co więcej, gady walczą ze sobą kiedy nadarzy się okazja.
To wszystkie niuanse, choć niewielkie to sprawiają że zachęcam do dania szansy Trespasserowi, zwłaszcza że o tytuł nadal dbają fani gry pod szyldem TresCom , którzy stale wzbogacają produkt o fanowskie dodatki czy mody poprawiające rozdzielczość i grafikę. W związku z czym, po lekkich modyfikacjach, Trespasser może być całkiem przyjemną i nostalgiczną podróżą do lat 90, choć nie pozbawioną wad.
Obecnie gra jest potwornie ciężka do dostania, a wydanie w kultowym big boxie, sięga nawet kilkuset złotych.
Od siebie daję grze solidnie 7/10, bo pomimo tego że jest zmarnowany potencjał, jest to jedna z tych gier, które naprawdę świetnie oddają klimat Jurassic Park.
PS. Część z Was może spytać zatem, czy wydarzenia Trespassera są wkluczone w kanon serii. Otóż nie i samą wskazówkę powinien być easter egg związany z motorem Sary. Jak większość z Was wie, Sara nie miała motoru w filmie… miała za to w książce. I to jest właśnie główny problem z przynależnością Trespassera do kanonu. Miesza on bowiem wątki z filmów i książek Crichtona i właśnie dlatego ów tytuł ma swój, oddzielny kanon, o którym możecie przeczytać więcej tutaj.
Zapraszamy oczywiście do naszych poprzednich recenzji.