Jurassic World: Fallen Kingdom okiem pozostałych redaktorów Jurassic Park Polska

Jurassic World: Fallen Kingdom okiem pozostałych redaktorów Jurassic Park Polska

Pozostali redaktorzy serwisu Jurassic Park Polska zdecydowali się powiedzieć kilka (lub kilkanaście) zdań odnośnie nowego filmu!

Ja już swoją rolę odstawiłem w tym cyrku, nie mniej jednak, inni także mają coś do powiedzenia. Poniżej znajdziecie wypowiedzi (albo wręcz recenzje) filmu okiem pozostałych redaktorów jedynego serwisu poświęconego Jurassic Park w Polsce.

Doc Jack Thorne:

Jurassic World: Fallen Kingdom to film pełen skrajności. To stwierdzi każdy, kto już go obejrzał. W tym momencie, polubił albo go znienawidził. Już przed seansem pojawiły się pierwsze opinie o nim , że to co spieprzył Colin Trevorrow stara się za wszelką cenę ratować J.A. Bayona i ja te słowa potwierdzam.

Beznadziejny scenariusz i wybitna reżyseria, to rzeczy na które się od razu zwraca uwagę. Towarzyszy temu oryginalność, która powinna się w tej serii pojawić już wiele lat wcześniej. Jurassic Park 3 i Jurassic World robiły tylko kopiuj-wklej, wnosząc niewiele nowego, bazując na odgrzewaniu kotletów i brutalnym wykorzystywaniu naszej nostalgii, żerując na niej jak ZUS na emerytach. Cierpiała na tym również seria Terminatora czy Rambo. Ten film wprowadził historię o dinozaurach na zupełnie nowe tory i to co świeże jest w nim najbardziej ekscytujące. Obojętnie czy jest to wątek z wulkanem i destrukcją wyspy Isla Nublar czy klaustrofobiczna sekwencja w posiadłości Lockwooda. Nie jest to jakaś powtórka schematów serii, ale całkiem solidna próba wprowadzenia w niej czegoś świeżego, którą można zaliczyć do udanych. I nie wiedząc jeszcze co zobaczymy w szóstej części, mogę teraz na 1090 dni przed jej premierą Jurassic World 3 zaręczyć, że bez zaangażowania J.A. Bayony i po przekazaniu sterów ponownie w łapy Colina, ta seria zmarnuje swój potencjał w finale do którego preludium sporo włożył hiszpański reżyser.

Sam Bayona osobiście w maju mówił, że jego ulubioną sceną z filmu jest pierwsze 10 minut. Ten prolog jest tak klimaczny, że nawet osoby, które uważać będą piątą część za jeszcze większe gówno niż Jurassic Park 3 stwierdzą, że jest w tym magia kina. Stwierdzam, że te pierwsze 10 minut filmu daje nam akcje napiętą do granic możliwości niczym majtki na tyłku Ewy Farnej. No i ten deszcz w nocnej aurze! Jak mi tego brakowało w Jurassic World w roku 2015. Bez wątpienia, kiedy będą padać wśród fanów pytania o najlepsze momenty tej serii, to scena z helikopterem i Robertem Emmsem będzie wymieniana obok raptorów w kuchni oraz akcji Eddie’ego Carra z ratowaniem furgonu.

Kiedy w 2015 roku pisałem recenzję do Jurassic World dodałem w niej, że filmy z serii Jurassic Park to piaskownica, do której prawo wstępu powinni mieć tylko ludzie z głową pełną pomysłów jak Phil Tippett. J.A. Bayona do takich ludzi należy i widać to zarówno po scenach akcji takich jak debiut mojego ulubieńca z tego filmu Baryonyxa , jak i scenach, które mają nas wzruszyć na przykładzie ostatniej sceny z udziałem ukochanego przez wszystkich widzów Brachiozaura, który nie zdążył wsiąść na statek przed zagładą wyspy czy wątek relacji Lockwooda z Maisy. O ile w Jurassic World rzygać mi się chciało jak patrzyłem na sceny braterskich pogawędek Gray’a i Zacha o rozwodzie rodziców, tak w tym filmie sceny w których widzimy wątek więzi staruszka z małą dziewczynką nie dostajemy przy tym odruchu wymiotnego. Maisy jest jedynym dzieciakiem w tym filmie i całe szczęście, bo Szanowni Państwo, nie oszukujmy się – bachory przeszkadzają głównym bohaterom filmu w heroiźmie, dlatego właśnie Short Round pojawił się tylko w jednej części przygód Indiany Jonesa.


Kiedy się dowiedziałem w kwietniu 2016 , że reżyserem filmu zostanie facet, który jeszcze ani razu nie przeczytał książek Chrichtona, na motywach, których Spielberg kręcił swoje pierwsze dwa filmy, mogłem jedynie zacytować ostatnie słowa kap. Protasiuka, zanim doszło do katastrofy Tu-154. Teraz swoje obawy i negatywne nastawienie do tego faceta powinienem odszczekać, albowiem Bayona udowodnił, że kino rozrywkowe może się wdrapać na nowy poziom, zaprezentować nam swój reżyserki geniusz i ratował ten film jak tylko potrafił. Niestety Colina Trevorrowa i Dereka Connolly’ego nie mam zamiaru wrzucać do jednego wora z kreatywnymi ludźmi takimi jak Phil Tippett i J.A. Bayona. Dla tego duetu nie mam zamiaru mieć litości tak samo jak kompsognaty dla Dietera Starka albo grawitacja dla menela. Większość ich pracy jest pozbawiona pomysłu i polotu. Pokazują nam w tym filmie notorycznie, że nie czują tej serii i sądzą, że trzeba za wszelką cenę tylko stawiać na odtwórczość. Jeżeli krytykujecie ten film za przewidywalne zwroty akcji, absurdalne wątki potraktowane po macoszemu i brak inwencji w budowaniu postaci, to koniecznie obejrzyjcie jeszcze raz Zaginiony Świat, Jurassic Park 3 i Jurassic World. W nich te nowotwory były obecne, tylko panowie Trevorrow i Connolly mają nas za idiotów, którzy tego nie zauważą. Na brak oryginalności tego pierwszego i wstrzymanie fabuły przed powiewem świeżości, narzekałem już w 2015 roku. Pierwszym postanowieniem pana Colina po tym jak się dowiedzieliśmy, że zostanie reżyserem szóstej części, jest zapewnienie fanów, że nie powstanie już żadna nowa hybryda. Skoro już po czwartej części spora ilość osób była niezadowolona tym pomysłem, to czemu on wepchnął kolejnego zmutowanego dinozaura do scenariusza jeszcze w piątej części ?!

Właśnie przez brak wyobraźni Trevorrowa i Connolly’ego, w filmie dostajemy sporo postaci, które są irytujące. Justice Smith jako Franklin Webb wiedzie bez wątpienia prym. Powiem nawet, iż podejrzewam tego nerda o bycie obok Indoraptora drugą hybrydą w tym filmie. Gdyby połączyć geny najbardziej wpieniających postaci filmowych i serialowych takich jak Sheldon Cooper, Jar Jar Binks, leniwiec Sid z panną Migotką otrzymamy właśnie jego. Najbardziej mi się ta pierdoła z panną Migotką skojarzyła w ujęciu uciskania rany Blue leżącej na stole operacyjnej i ta jego histeria pod hasłem:

Czy mam to w buzi? Mam to w buzi, prawda ?

Zamiast niego, w filmie powinien się jeszcze raz pojawić Lowery, który był największą gwiazdą drugiego planu w czwartej części. Tak samo Ted Levine, który miał podobno być Rolandem Tembo 2.0 . Ś.P. Pete’owi Postlethwaite’owi ten aktor może co najwyżej buty czyścić. Umówmy się, że Ken Wheatley to Dieter Stark 2.0 i dodajmy przy tym, że Peter Stormare, grając sadystę dla zabawy znęcającego się nad dinozaurami, wypadł w Zagionionym Świecie ciekawiej. Mamy bez wątpienia do czynienia ze zmarnowanym potencjałem postaci Henry’ego Wu oraz Iana Malcolma. Może w szóstej części zobaczymy jeszcze jakąś scenę z nimi i niedosyt zostanie nam zrekompensowany. Nie będę także zachwalał gry aktorskiej Bryce Dallas Howard, bo tej aktorki nie lubię. Wołałbym zobaczyć Julianne Moore po raz drugi, niż te babę po raz pierwszy. Gdyby nie tatko reżyser, to zapewne nie miała by takiej siły przebicia w branży. Zwłaszcza, ze swoim irytującym, żabim skrzekiem. Polecam zatem seanse z dubbingiem, gdzie Claire w polskiej wersji językowej zagrała Agata Wątróbska. Pozytywne aspekty obsady stanowią zatem Krzyś Pratt jako zwierzęcy behawiorysta, James Cromwell jako Lockwood, Daniela Pineda jako twarda i pyskata pani weterynarz oraz Rafe Spall jako zachłanny Eli Mills. Na plus ze swojej strony mogę jeszcze ocenić również Isabelle Sermon jako Maisy.


A co z dinozaurami ? One nigdy się nie nudzą ! I zawsze po każdej nowej części Parku Jurajskiego wychodzimy z założenia, że mogłoby ich w filmie być więcej, tylko trzeba mieć na nie pomysł i ruszyć głową. Tak jak gwiazda tego filmu Stygimoloch. O ile Tyranozaur i Welociraptor zeszły trochę na bok, to właśnie grubogłowy roślinożerca kradnie głównie show, wnosząc do filmu jedną z najzabawniejszych scen. Aż miło jest patrzeć na scenę w której ten dinozaur idzie na całość. Stygimoloch wymiata bez dwóch zdań. Drugim dinozaurem, który pozostaje w naszej pamięci po seansie jest Baryonyx czyli mniejszy kuzyn Spinozaura. Zalicza on o wiele ciekawszy epizod niż mozazaur czy karnotaur. Tych dwóch gadów w filmie było stanowczo za mało. Dla mozazaura jest usprawiedliwienie takie, że to zwierzę jest trudnym wyzwaniem do wygenerowania dla grafików komputerowych dlatego zarówno w czwartej jak i piątej części widzimy go na ekranie tylko przez niecałą minutę, ale karnotaur ? Twórcy chyba go nie lubią, skoro go potraktowali po macoszemu. Nie licząc tyranozaura, Blue, Brachiozaura czy kompsognatów większość gadów stanowi jedynie tło i miga nam po ekranie jak np. ankylozaury, triceratopsy, allozaury czy pterozaury. Trzeci akt należy tylko do jednego stworzenia – Indoraptora, zwięrzęcia które dowodzi, że armia jest tym groźniejsza im gorzej karmiona, bo wiadomo, że wygłodzony żołnierz jest zajadłym straceńcem. Jeśli chodzi o design Indoraptor przebija swojego poprzednika. Tak moim zdaniem powinna wyglądać pierwsza hybryda w tej serii czyli Indominus rex. Kto się boi białego dinozaura ? Bo na pewno nie ja. Indoraptor w przeciwieństwie do pierwszej hybrydy już potrafi przerazić swoim ubarwieniem. Czarny dinozaur z zółtymi pręgami i tym wspaniałym złowieszczym spojrzeniem.W ujęciu, w którym ryczy na tle pełni księżyca, wygląda dosłownie jak gargulce z katedry Notre Dame. Bayona świetnie się bawi pomysłami i buduje napięcie w widzu od sceny w której to zwierzę udaje, że zostało uśpione przez Wheatleya, tylko po to, żeby mu z premedytacją wyrwać rękę tak jak on chciał jemu wyrwać ząb. Aż do punktu kulminacyjnego w którym to zwierzę wspina się na dach posiadłości Lockwooda, żeby zaatakować Maisy i Owena.

Bardzo kontrowersyjnym aspektem filmu jest muzyka. Mi ona się bardzo podobała. Już po seansie filmu Rogue One uważałem, że Giacchiano sprosta wyzwaniu i stworzy partyturę ponurą, mroczną, przygnębiającą i złowieszczą. Najlepszy utwór w filmie towarzyszy oczywiście Indoraptorowi. Jako dzieciak zawsze mi brakowało chóru w muzyce Johna Williamsa, kiedy słuchałem ścieżki dźwiękowej z Jurassic Park i Zaginionego Świata. W tym filmie taki utwór się pojawia w momencie kiedy na ekranie debiutuje Indoraptor. Wyjątkowo wzruszające utwory pojawiają się w momentach, kiedy patrzymy na agonię wspaniałego Brachiozaura oraz oglądamy świetny montaż który przeplata archiwalne nagrania Imprintingu Owena i jego raptorów z momentem w którym Zia Rodriguez operuję Blue po ranie postrzałowej. Mamy tutaj także fragment, w którym pojawia się najciekawszy fragment z soundtracku ostatniej części jakim jest Chasing the Dragons. Niestety nie dane nam jest usłyszeć w filmie motywu przewodniego z pierwszego Parku Jurajskiego, ale nie pasowałaby ona do konwencji filmu. Ma ona w sobie potęgę łazarza – pobudza, wskrzesza, ożywia i nie pasowałaby do klimatu filmu w którym dinozaury tracą jedyną bezpieczną dla siebie enklawę, gdzie mogły czuć się bezpiecznie. Tracą swój Amistad, jakim przez lata była wyspa Isla Nublar. Podsumowując soundtrack w dużym skrócie, to reprezentuje on sobą o wiele lepszy score od pracy Dona Davisa z czasów Parku Jurajskiego 3, ale nie dorasta do pięt kompozycjom Johna Williamsa.


Piąta część podobała mi się najbardziej ze wszystkich sequeli, których nie wyreżyserował osobiście Steven Spielberg. Po raz pierwszy od czasów, kiedy obejrzałem Zaginiony Świat, mogłem w tylu momentach się porządnie wystraszyć, a tego mi brakowało w Jurassic World i bardzo mało było w Jurassic Park 3. Klimat grozy jest na najwyższym poziomie. Dobrze są tutaj połączone elementy kina przygodowego i science fiction, dając świetną rozrywkę. Ten film jest dla Parków Jurajskich Spielberga czymś podobnym, co film Mumia Stevena Sommersa dla serii filmów o Indiana Jonesie. I w przypadku wygórowanych oczekiwań, że może część szósta za 3 lata będzie lepszą produkcją od Jurassic World: Upadłe Królestwo mogę Was zapewnić, że prędzej zobaczycie niemieckiego Shaiss- pornola w Empiku niż film z dinozaurami, który jeszcze kiedyś da Wam dokładnie te same wrażenia co pierwszy Park Jurajski Spielberga z 1993 roku.

PS. Odradzam seanse w 3D, bo nie reprezentują sobą nic efektownego, ale śmiało możecie iść do kina zarówno na seans z napisami jak i z dubbingiem.


Emi:

Jurassic World: Fallen Kingdom z punktu widzenia laika, który przygodę z dinozaurami rozpoczął około pół roku temu. Przez co czas oczekiwania od jednego filmu do drugiego był mały, znajomość dinozaurów kończy się na rozpoznaniu kilku charakterystycznych gatunków, a przywiązanie do całej sagi nie jest jeszcze tak duże.

Pora więc odliczyć punkty do opisania w mojej mini-recenzji. Po pierwsze fabuła. Historia była do przewidzenia, God Mode głównego bohatera, nieśmiertelność i niezniszczalność tych dobrych oraz przerażająca wręcz śmiertelność głównych antagonistów. Okej, jedna rzecz mnie zaskoczyła. Naprawdę myślałam, że Mills będzie tym dobrym i może zdobędzie serce Claire, zwłaszcza po rozstaniu z Owenem. Chociaż jak zobaczyłam jego złą stronę to nie mogłam się doczekać aż zginie i była to jednak z fajniejszych scen. Poza tym bardzo rozczulającym było pokazanie jak Owen trenowałraptory oraz uroniłam kilka łez w momencie gdy ginie ten z długą szyją… no jak mu tam… Brachiozaur.

Punkt drugi naszej wycieczki to muzyka. A dokładniej to moim zdaniem melodie. Ładnie grało w tle, przyjemnie się oglądało przy tych dźwiękach jednak nie zapadło mi nic w pamięć z tego. Może jeden fragment bardziej przykuł moją uwagę, jednak na dłuższą metę nie jestem w stanie i tak powiedzieć czegoś więcej o nim. Zdecydowanie mogę przyznać, że w momencie jak bym musiała się skupić nad jakimś zajęciem bądź potrzebowała chwili relaksu, na pewno bym sięgnęła po ten soundtrack. Wiele więcej nie jestem w stanie powiedzieć o muzyce, gdyż nie jestem melomanką, więc możemy przejść dalej.

Teraz pora na dinozaury. Dlaczego?! Po co?! W ogóle czy to był dinozaur? Indoraptor to jak dla mnie jakaś pomyłka. Dinozaur to T.rex, Blue, Stegozaur, Triceratops. Indominus rex, który co prawda był hybrydą, ale dalej przypominającą klasyczne gatunki i dużo bardziej mi się podobał. Raptor jest zbyt ludzki, zbyt przesadzony, momentami bardziej przypominał demona z jakiegoś taniego horroru, niż dinozaura. O może jeszcze tego smoka z Mulan, Mushu czy coś takiego. Poza tym cała reszta dinozaurów zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Wyglądały naprawdę niesamowicie, a każde pojawienie się na ekranie Stygimolocha to było jedno wielkie awwwwww jaki jest uroczy. Także wyrzucić tamto coś z fabuły, dać coś innego co ją pchnie i będzie o wiele lepiej.

Co by nie przedłużać skoczę do ostatniego punktu programu czyli podsumowania. Ogólnie film zrobił bardzo dobre wrażenie. Nie nastawiałam się na niesamowicie wybitne dzieło kinematografii więc się nie zawiodłam. Historia trochę ckliwa, trochę śmieszna, trochę straszna. Wszystkiego po trochu, nie mogą się zdecydować na którym gatunku chcą się skupić. Osobiście mi to nie przeszkadza bo dobrze się bawiłam i miałam wrażenie, że weszłam na seans i za chwilę musiałam wychodzić. Do produkcji na pewno jeszcze kilka razy wrócę jako taki niedzielny, rodzinny film chociaż nie jest to mój numer jeden jeśli chodzi o Jurajską serię.

Ps. Warto zaznaczyć, iż była to moja pierwsza w życiu recenzja, wiec proszę o wyrozumiałość :p


Gojira:

Sequel do Jurassic World bez wątpienia zapewnia fantastyczną rozrywkę, tak jak każdy blockbuster wyprodukowany przez Legendary Pictures. Niezwykle szanowane przeze mnie studio, na przestrzeni ostatnich lat przyswoiło sobie manierę, która zdecydowanie nie działa na korzyść reputacji wytwórni. Obrazy otwierające różne serie są istnym wysłuchaniem modlitw fanów. Niestety ich kontynuacje cierpią w wyniku ciągłych zmian w sztabie twórców. Zmienia się kurs fabuły, idea, smak. Wygląda to, że chcąc zaistnieć, każdy reżyser sequelu obejmując fotel kierownika , wrzuca za dużo od siebie, równocześnie uważając, że tworzy coś oryginalnego. Ryzyko jest. Nowe wpływy mogą nie pasować do danej serii, przez co zwyczajnie może to wyjść trochę bezmyślnie. Pomimo to fani franczyz lansowanych przez studio będą zadowoleni oglądając kolejną część przygód swoich ukochanych robotów, potworów, super bohaterów czy też… dinozaurów.

Jurassic World: Fallen Kingdom… co ja bym dał, aby całość tworu Bayony była osadzona w klimacie pierwszych dziesięciu minut obrazu. Jest to czysta esencja Parku Jurajskiego. Dominujący klimat stworzony przez burzę na Isla Nublar zdawał się kontynuować wydarzenia z pierwszej części z 1993 roku. Niestety zachwyt się urywa, kiedy robi się jasno, a na scenę wbiegają denerwujący i płascy jak karton bohaterowie i reszta dinozaurów. Właśnie dinozaury… mało ich w tym filmie. Dalszy rozwój filmu zawodzi brakiem niespodzianek. Debiutujące gatunki dinozaurów dosłownie pojawiają się i znikają z wyjątkiem Stygimolocha, który postanowił wykonać dla nas skecz w postaci przebicia swoim łbem muru. Grunt, że gady wyglądają fantastycznie.

Niestety w pierwszym i drugim akcie filmu brak suspensu. Wszytko dzieje się za szybko i zbyt gwałtownie. Akcja traci przez to na realizmie, którego surowy charakter jest jedną z mocniejszych stron cyklu. Tak więc odchodzimy już od pewnych norm serii. Wszytko dosłownie wybucha. Lekkość z jaką nasi bohaterowie sobie radzą z potężnymi eksplozjami i szczękami teropodów dosłownie wypala szare komórki. Niestety dinozaury są zbyt ludzkie, jakby mało było nam przewagi ludzkich charakterów w tej odsłonie. Sytuacja zmienia się kiedy poznajemy głównego antagonistę, Indoraptora w posiadłości rodem z Transylwanii.

Ostatni akt filmu rozgrywa się, nie w mieście, nie w dżungli a w posesji Benjamina Lockwooda, której nie powstydził by się sam Dracula. Jest to element pasujący do klasycznych produkcji Hammera , w których to potwory ścigały swoje ofiary. W zastępstwie do buszowania po starej chacie zamiast księcia ciemności, kreatury Frankensteina czy mumii spotykamy hybrydę Indoraptora. Nasz potworek, jest mimo wszystko nieciekawym wkładem w serię. Obiecano nam maszynę do forsowania doświadczonych oddziałów militarnych, tymczasem ów predator wykoleił się przy starciu z kartonowymi ludzikami i Blue. Fajnie, że jest ta Blue, ale jest byt ludzka. Powoli zaczynam się obawiać, że w trzeciej odsłonie Jurassic World będziemy mieli przerywniki w postaci piosenek jak w Disney’u.

Obiecano nam dużo animatroniki. Dużo jej nie dostaliśmy. Przejawia się ona na tyle śladowo, że naprawdę nie zwraca się na nią uwagi. Wiemy już, że jak chcemy dziś się choć trochę nasycić efektami praktycznymi to musimy iść na seans Gwiezdnych Wojen, chyba tylko im się chce wydawać pieniądze na to, nad czym srogo rozpaczam.

Wielu z nas traktuje Fallen Kingdom jako wielkie wprowadzenie do trzeciej części Jurassic World. Ja osobiście uważam, że jest to zmarnowany potencjał. Prawda, dostarcza rozrywki, bawi i momentami stara się wymusić łzy. Jednak nie mogę wybaczyć zaprzepaszczonego motywu dinozaurów w mrocznym gotyckim kompleksie. Dobrze, że jest. Niemniej jednak PG13 ulepiło z tego ciąg przewidywalnych i głupich decyzji podanej w Disney’owskiej papce, do tego tylko z jednym zmutowanym gadem.


Jak sami widzice, opinie naszych redaktorów są skrajnie różne, ale może któraś z nich się pokrywa z Waszymi poglądami? Moją recenzję możecie przeczytać pod tym linkiem do czego gorąco zachęcam.

Jurassic World: Fallen Kingdom jest obecnie wyświetlane w polskich kinach.

Read more