"Jurassic World: Camp Cretaceous" - recenzja

"Jurassic World: Camp Cretaceous" - recenzja

Jeśli idzie o serię „Jurassic Park” to, jak mało która produkcja spod znaku lat 90, miała ona trudności z wyprodukowaniem serialu opartego o wydarzenia jakie znamy z filmów. Bo chociaż podejść do stworzenia animowanego serialu, sygnowanego znaną marką było wiele, to dopiero 27 lat po premierze pierwszej części możemy gościć na ekranach naszych telewizorów i monitorów serial spod marki „Jurassic Park” o nazwie „Jurassic World: Camp Cretaceous”. Czy zatem przeniesienie przygód, opartych o filmową serię, się udało?

Darius to młody fan dinozaurów. Dzięki swoim zdolnościom w grach komputerowych i wiedzy na temat dinozaurów, udaje mu się przejść jako pierwszemu najnowszą grę z serii „Jurassic Park”, która nagradza go przygodą życia. Do wygrania był wstęp do prototypowego obozu o nazwie Camp Cretaceous znajdującego się na wyspie Nublar. Miejscu w którym obecnie funkcjonuje prehistoryczne ZOO o nazwie Jurassic World i miejscu w którym prawie 30 lat temu doszło do dramatycznych wydarzeń, kiedy to multimilioner John Hammond otworzył swój park, którego głowną atrakcją były dinozaury. Darius, wraz z grupą wybrańców, zostaje zaproszony, by przeżyć przygodę życia. Sielanka i początkowy zachwyt szybko jednak zamienia się w koszmar kiedy Indominus rex , najnowsza atrakcja Jurassic World, wymyka się spod kontroli.

„Jurassic World: Aftermath” już niedługo na Oculus Quest

„Jurassic World: Camp Cretaceous” wczoraj trafił na platformę streamingową Netflix, zaś fora poświęcone naszej, ulubionej serii eksplodowały. Ludzie żywo dyskutują o tym jak się prezentuje nowa produkcja na tle całej serii. Ja powiem tak, że widać, iż powyższa produkcja jest zdecydowanie przeznaczoną dla dzieci i młodzieży, co można wywnioskować z prostoty niektórych rozwiązań, jakie zostały zastosowane w serialu. Bo jak nie patrzeć z uśmiechem politowania, kiedy dinozaur, który według danych kopalnych, jest przystosowany do biegu, nie jest w stanie poradzić sobie z grupką dzieciaków. Stety, niestety, zależy jak na to patrzeć, serial jest usiany takimi, drobnymi błachostkami, które spodobają się młodszym, zaś u dorosłego widza wywołują jedynie lekki grymas, wyrażający mniej więcej „Jak to jest możliwe?”. Pamiętajmy jednak, że to produkt zdecydowanie dedykowany młodszemu widzowi, toteż pewne grzeszki można mu wybaczyć. Tym bardziej, że większość bajek jest w podobny sposób uproszczana.

Oglądając jednak serial można poczuć frustrację niekiedy, albowiem twórcy wydają się nie być do końca konsekwentni w tym co chcą zrobić. Bo chociaż w serialu są kilkukrotnie pokazane sceny śmierci w taki sposób, by były dopasowane do poziomu PG-13, to jednak widać, że twórcy wyraźnie boją się zabić chociaż jednego z grupy głównych bohaterów. W momencie kiedy obejrzyjcie serial to zobaczycie, że to drażni. Zwłaszcza kiedy jest budowane napięcie wokół tak owego wydarzenia, by potem się okazało, że jednak nic się nie stało. My zostajemy pozostawieni w przekonaniu, że bohaterowie mają niesamowitego farta.

Produkcja „Jurassic World: Dominion” idzie zgodnie z planem

A skoro jesteśmy przy bohaterach to ich archetypy stanowiące przekrój dzisiejszego społeczeństwa, mogą odstraszyć co bardziej wrażliwszych widzów. Doprawdy, dawno nie widziałem takiej bandy rozpieszczonych i przygłupich dzieciaków, których obecność na ekranie denerwuje bardziej niż postać Franklina z „Jurassic World: Fallen Kingdom”. Mamy tu ekstrawertyczkę imieniem Sammy, która przesadnie się stara integrować z innymi. Słynną vlogerkę o imieniu Brooklyn, która zrobi wszystko dla uwagi ze strony fanów czy też bogatego, zarozumiałego dzieciaka Kenji’ego. Jest też introwertyczna biegaczka Yasmine, która trafiła na wyspę dzięki temu, że „Jurasisc World” jest jej sponsorem. Wisienką na torcie jest pierdoła życiowa imieniem Ben, który się boi własnego cienia. Każdy z bohaterów jest inny, ale każdy z nich jest także niezwykle irytujący. Przynajmniej na początku, bo jeśli się zmusimy by obejrzeć serialu nieco więcej, to zorientujemy się, że dzieciaki zaczynają ewoluować i działać jako drużyna, albowiem tylko to zapewni im przeżycie. Przyznam, że oglądanie postaci, których z miejsca darzę antypatią, jak ewoluują i zdobywają powolnie moją sympatię, sprawia mi przyjemność, także… zachęcam do zmuszenia się. Zwłaszcza, że główny bohater Darius jest chyba jedyną postacią, której ciężko nie lubić. Chłopak jest bystry, zaradny i pomysłowy. Ze względu na obsadę pozostałych postaci, wydaje się być on jedyną normalną postacią w całym otoczeniu. Oczywiście, poza naszą wesołą gromadką, mamy tu także dwóch wychowawców, którzy stanowią niejako 'comedy relief’ ze względu na skrajnie różne charaktery, które wywołują dość zabawne interakcje między nimi. Ostatnim elementem jest najnowsza maszynka do zarabiania pieniędzy czyli Bumpy – mały, uroczy ankylozaur, który będzie towarzyszył bohaterom podczas przygody. I chociaż nie ukradnie on raczej tronu Baby Yodzie z Mandalorianina, to nadal jest niesamowicie przyjemny dodatek do grupy i potencjalny odkurzacz finansowy, kiedy Twoja pociecha zobaczy plastikowy odpowiednik w pobliskim sklepie z zabawkami. Nawet pomimo, iż zachowanie  Bumpy’ego dalece odbiega od zachowania zwykłych zwierząt, ale znowu… to animacja dla młodszych.

Ostatnią, dość nierówną rzeczą, z jaką boryka się „Jurassic World: Camp Cretaceous” jest animacja i efekty. Z jednej strony możemy podziwiać niesamowicie piękne widoki czy efekty widoczne na ekranie, zaś z drugiej niektóre przestrzenie widoczne na ekranie wydają się puste, zaś sam wygląd dinozaurów jest bardzo nierówny. Czasem oglądamy niesamowicie udetalowione modele, a czasem bardzo brzydką grafikę komputerową. W dodatku wygląd dość realistycznie wyglądających dinozaurów, koliduje nieco z bajkowatością głównych bohaterów.

Wydarzenia, których będziemy świadkami, dzieją się przed, podczas i po incydencie z 2015 roku, kiedy to na wolnośc wydostał się Indominus rex – hybryda kilku gatunków dinozaurów, która miała przynieść ogromne zyski dla parku. Co jest niebywałą zaletą produkcji, albowiem podczas projekcji będziemy oglądać niektóre wydarzenia jakie znamy z filmów, z zupełnie innej perspektywy. Pozwala to zdecydowanie odczuć, iż faktycznie mamy do czynienia z produkcją kanoniczną dla serii. Podczas oglądania każdego z ośmiu, 24-minutowych odcinków, będziemy bombardowani nawiązaniami do dużych produkcji spod znaku „Jurassic Park” takimi jak nazwiska bohaterów pojawiających się w filmach, krótkim cameo jednej z postaci z filmów czy też wspomnianym oglądaniem wydarzeń z filmów, z perspektywy głównych bohaterów.

Co więcej serial rozwija wątek manipulacji genami przy dinozaurach, co będziemy mieli okazję zobaczyć przynajmniej raz. Jest to dość interesujący dodatek. Inną rzeczą, jaka przewija się przez serial, to informacja na temat tajemniczej korporacji rywalizującej z Masrani Globe, dla której jedna z postaci szpieguje park. Czyżby firma Lewisa Dodgsona i lekka zapowiedź tego co znajdziemy w „Jurassic World: Dominion”? Podczas oglądania serialu niekiedy towarzyszyły mi pytania w głowie, takie jak czy niektóre wątki z serialu, znajdą odzwierciedlenie w przyszłych produkcjach z serii i faktycznie będą traktowane jako kanoniczne. Mam szczerą nadzieję, że tak, bo „Camp Cretaceous” jest określany jako kanoniczny spin-off.

„Jurassic World: Evolution” już niedługo na Nintendo Switch

Nie mogę również powiedzieć złego słowa o muzyce, bo ta jest bardzo filmowa i bardzo nawiązuje do pozostałych części serii. Wyłapiemy tu i ówdzie znane kawałki, ale serial nie stroni również od dodania własnych kawałków, które bardzo dobrze wpasowywują się w klimat.

Fanów dinozaurów ucieszy zapewne także fakt, iż tych jest naprawdę dużo na ekranie, choć nie ujrzymy raczej nowych gatunków zwierząt . Cieszy również fakt, iż rola głównego antagonisty przypadła innemu dinozaurowi niż tyranozaur, albowiem zmorą dzieciaków będzie karnotaur imieniem Toro. I chociaż, tak jak pisałem, drapieżniki w serialu są niesamowicie nieporadne w starciu z głównymi bohaterami, tak jednak ich widok po prostu cieszy.

Zatem czy „Jurassic World: Camp Cretaceous” wybronił się jako produkcja spod znaku marki? Moim zdaniem tak, chociaż nie uniknął kilku błędów, które być może wkrótce będą naprawione. Zwłaszcza, że serial wydaje się być podwaliną pod kolejne sezony o czym zdecydowanie świadczy zakończenie, Jeśli się zmusimy do obejrzenia, nie rozkładając wydarzeń na czynniki pierwsze, a jedynie cieszyć się z widoku prehistorycznych milusińskich na ekranie, to może się okazać, że „Jurassic World: Camp Cretaceous” to całkiem przyjemna rozrywka na weekendowe popołudnie.

Autor: Zilla

Read more