Bezspoilerowa recenzja "Jurassic World: Fallen Kingdom"

Bezspoilerowa recenzja "Jurassic World: Fallen Kingdom"

Bezspoilerowa recenzja „Jurassic World: Fallen Kingdom”

3 lata przyszło mi (nam?) czekać na nową odsłonę przygód o dinozaurach. Potężna kampania reklamowa filmu Jurassic World: Fallen Kingdom tylko zachęcała do odwiedzin kina, ale takich ludzi jak ja, czy fani odwiedzający naszą stronę, nie trzeba specjalnie do tego namawiać. Czy zatem Jurassic World: Fallen Kingdom podzieli sukces poprzednich filmów w zbliżonym stopniu? Przekonajmy się.

Wyspa Nublar, na której doszło do dwóch tragedii z udziałem sklonowanych dinozaurów, staje u progu zagłady. Istniejący, na tej ostatniej przystani prehistorycznych zwierząt, wulkan zaczyna przejawiać wzmożoną aktywność, grożąc ponowną zagładą reliktów przeszłości. Świat staje w obliczu pytania „Czy te zwierzęta zasługują na takie same prawa jak inne i powinny zostać uratowane?„. Pomimo, iż ostatecznie rząd decyduje się nie wtrącać w decyzję matki natura, grupa aktywistów Dinosaur Protection Group decyduje się podjąć zdecydowane, choć nielegalne kroki, by uratować ostatnie dinozaury za wszelką cenę…

Oczywiście, tym krótkim opisem fabularnym ciężko zamknąć całość, jaką próbowano upchnąć w te niecałe dwie godziny. Warto jednak przy tym zaznaczyć, że nowy Jurassic World to bardzo nierówny film, który aż za często próbuje sobie przyczepić odpowiednią etykietkę, do tego stopnia, że gubi swoją tożsamość. Produkcje można podzielić tak naprawdę na maksymalne trzy etapy, gdzie pierwszy, choć niesamowicie krótki akt, gra na rewelacyjnym suspensie, żywcem wyjętym z pierwszego Parku Jurajskiego. Otwierająca, 10-minutowa scena to prawdziwy majstersztyk, łącząca to co fani serii kochają – Suspens i niepewność, zwieńczoną szaleńczą akcją. Wszystko jest osadzone w klimacie ciemnej nocy, zacinającego deszczu i niewidzialnego zagrożenia, które kryje się zaroślach (i nie tylko…). Szybko jednak ten ton zostaje zduszony przez akcję, grającą główne skrzypce w pierwszej połowie filmu. Bohaterowie dostają sie na wyspę i tu zaczyna wszystko pędzić na złamanie karku, nie dając absolutnie czasu na zastanowienie się. Ci, którzy obawiali się powtórki z poprzednich filmów, mogą odetchnąc spokojnie. Przebywania na wyspie jest tu niesamowicie mało, a pędząca na łeb na szyję fabuła nie pozwala nam się nacieszyć zbyt plenerami Isla Nublar, które dość prędko zostają strawione przez lawę. Druga połowa filmu to już przeniesienie fabuły na stały ląd. Konkretnie do odosobnionej posiadłości Lockwood, gdzie film próbuje grać horror, który ma w zamierzeniu chyba oddać hołd takim dziełom jak Obcy. Niestety, nie wychodzi mu to za bardzo, a nowa hybryda nie powoduje takiego przerażenia jak kosmiczny potwór, którego bardzo długo trzymano w mroku. Tu zostaje wszystko podane na talerzu.

I to jest jedna ze słabości nowego Jurassic World. Od niemal początku wiemy kto zginie, a kto przeżyje. Jesteśmy w stanie przewidzieć literalnie każdy ruch postaci, jakie oglądamy na ekranie. Postaci, które są niesamowicie kartonowe, płaskie i nijakie. Tu niestety klisza goni kliszę, bo przecież główny bohater jest w stanie bez problemu załatwić grupę wyszkolonych żołnierzy, tylko po to by popchnąć fabułę do przodu. Wszystko jest tu obrzydliwie oczywiste, przez co osoby mogą poczuć niesmak wobec wspomnianej produkcji.

Niestety, mocna strona tej serii o dinozaurach czyli muzyka, również tu leży i kwiczy. W przypadku pierwszego Jurassic World byłem w stanie wychwycić wiele smaczków, nawiązujących do poprzednich produkcji Michaela Giacchino spod znaku dinozaurów (mowa o grach z serii na konsole), tak tu nie ma nic takiego. Kolejnym problemem jest to, że w całym filmie nie ma ani jednej nuty, którą bym zapamiętał. Wiele utworów wydaje się być użytych z poprzedniego Jurassic World, co niesamowicie boli. Filmowi i na tym polu brakuje unikalności, której seria tak bardzo potrzebuje.

Kolejnym mankamentem, który zdecydowanie uderzy w starych fanów, jest nadmiar CGI. Choć twórcy zapowiadali położenie nacisku na animatronikę, tak w filmie jest jej bardzo niewiele, a wszystko zastąpione grafiką komputerową. Nie wygląda to źle, ale starzy wyjadacze nie będą zwyczajnie usatysfakcjonowani. Tak naprawdę, całość użycia kukiełek sprowadza się do Blue czy chwilowo Tyranozaura.

Film jest niestety też przesycony pewnymi głupotkami, takimi jak przesadna inteligencja wspomnianego raptora, do tego stopnia, iż wydaje się ona rozumieć to co mówi do niej Owen, czy też braku suspensu, kiedy na ekran wchodzi Tyranozaur. W poprzednich filmach, nadejście króla jaszczurów zwiastowały kroki, a nam przez cały czas towarzyszyła niepewność z której strony nadejdzie zagrożenie. Tu T.rex pojawia się po prostu znikąd. To oczywiście kropla w morzu pod względem tego, jakie rozwiązania fabularne powinny zostać zastosowane w filmie…

Żeby jednak nie było, że ciągle narzekam, bo nie tak to miało wyglądać, to pomimo tego wszystkiego, dobrze się to ogląda. Bohaterom, choć to przewidywalni kretyni, zwyczajnie kibicujemy i cieszymy się jak tryiumfują na ekranie, a niesamowitą satysfakcję sprawia, oglądanie antagonistów, kończących jako kolejny posiłek dużego drapieżnika. Film ma też swoje momenty, w których potrafi wycisnąc kilka łez z naszych oczu, za to należą mu się brawa, przynajmniej z mojej strony.

Pojawia się także sporo nowych dinozaurów na które fani czekali. Swoje 5 minut dostają tu takie drapieżniki jak Carnotaurus czy Baryonyx, ale widzimy także starych znajomych w postaci raptora czy rexa. Pojawia się szerokie grono nowych roślinożerców np. Sinoceratops czy rewelacyjny Stygimoloch, który dostaje swoje 5 minut Wielu fanów serii na pewno ucieszy ten fakt, że zwyczajnie zwiększono pulę zwierząt, choć nadal nie pojawił się każdy dinozaur, którego widownia mogła oczekiwać.

Całość, choć przepchana efektami specjalnymi, w większości wypadków wygląda po prostu dobrze, zwłaszcza w kwestii plenerów czy erupcji wulkanu. Nie zawsze niestety się to tyczy dinozaurów, które w wielu momentach po prostu wyglądają komputerowo i sztucznie. Ten zarzut tyczy się przede wszystkim nowej hybrydy. Ów potwór zresztą jest dla mnie tylko pretekstem do pchnięcia dalej fabuły i na tym się kończy jego rola. Absolutnie nie umywa się do Indominusa znanego z poprzedniej odsłony.

Podsumowując, Jurassic World: Fallen Kingdom to film bardzo nierówny pod względem tego pod jaką łatką by chciał być umiejscowiony. Brakuje mu powiewu świeżości. Fakt, ciężko w tym temacie już cokolwiek dopowiedzieć, choć niewykluczam, że utrzymanie w tonacji pierwszego filmu, wyszło by Jurajskiemu Światu na dobre. Przede wszystkim, za dużo chciano upchnąć w tym filmie. W efekcie wyszło to po prostu głupio, gdzie jest pełno niedomówień i dziur fabularnych, które widzowie muszą sobie tłumaczyć. Wielka szkoda, że produkcja nie została utrzymana w tonacji otwierającej sceny, bo wtedy zyskała by dużo więcej w oczach starych fanów. Dla wielu jednak ten film może być takim Guilty Pleasure, do którego będą wracać co jakiś czas, nie chwaląc się tym na lewo i prawo…

…i ja pewnie do tych fanów będę należeć.

Jurassic World: Fallen Kingdom można oglądać teraz w kinach.

Zapraszamy oczywiście do naszych poprzednich recenzji.

 

Read more